niedziela, 4 stycznia 2015

Dlaczego mnie wypuścili z psychiatryka???

Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że coś jest ze mną nie tak. I nie. Nie chodzi mi wcale o rozpięciorzenie jaźni. Po prostu, te wszystkie sny... Krew... Śmierć... To jest nienormalne! Ja nie chcę nikomu zrobić krzywdy, a ilekroć zamknę oczy widzę jak mój miecz przeszywa czyjeś ciało.
Tej nocy widziałem dzieci. Kilkanaście dzieci. Ja...
To tylko sny, prawda? Wcale nie muszą się spełnić!
~Tak właśnie myślał Anakin Skywalker, kiedy śnił o Darthie Vaderze.~ <H.>
~Zamknij się! Ciebie to wcale nie obchodzi?!?~ <Cz.>
~To nie moje sny... Wątpię by się miały spełnić. Ale z doświadczenia wiem, że jeśli mają się spełnić, to zamartwianie się tylko wzmoże efekt.~ <H.>
~Istnieje różnica pomiędzy doświadczeniem, a filmami science fiction!~ <D.>
Tak... To oni niech się kłócą. Nie mam siły ich słuchać. Tym bardziej, że wszyscy się martwimy. Haker powiedział, że to nie jego sny. Moje też nie. Ani reszty. I to jest przerażające.
Poza tym martwi mnie jeszcze wiedza, którą posiadam na temat rzeczy o których w życiu nie słyszałem. Umiem walczyć mieczem, mimo, że moje dłonie wcześniej nigdy nie trzymały miecza. Umiem stosować magię defensywną, mimo, że wcześniej jedynie o niej czytałem. Znacznie zbyt szybko nadgoniłem wszystkie przedmioty. Owszem, wcześniej się uczyłem, ale... To 4 lata nauki! A ja całą wiedzę czerpałem z książek i internetu... Uwierzcie, wiele tam nie ma.
W każdym razie na to nie narzekam. Sny to sny. Nawet te na jawie. Nadmiar wiedzy nie jest zły. To, że nagle Szósty zaczął wykazywać wzmożoną aktywność? On zawsze był. Od kiedy skończyliśmy 5 lat nie ingerował, ale był. I parokrotnie w psychiatryku powstrzymał mnie od prób samobójczych...
Nie pytajcie!
Najgorsze jest to, że zaczynam dostrzegać pewne źródło tego wszystkiego. Wszyscy dostrzegamy. To coś, jak tama, która zaczyna przeciekać... Szósty wie o tym chyba coś więcej, albo coś podejrzewa... Czyżby zaklęcie niepamięci? Ale po co? Kto mógłby? Przecież moi rodzice, wcale nie byli...
Nie. Wolę o tym nie myśleć. Po prostu wiem, że nie chcę sobie nic z tego przypominać. Ale jak to zatrzymać???
Widziałem Rantię obściskującą się z jakimś facetem... Nawet całkiem przystojny. No cóż... Czy mam prawo się gniewać, skoro sam "przyjaźnię" się z Nedem? Wątpię.
Ale czemu by z tego powodu nie podenerwować Nedzia? Hihihi...
No cóż. Wszystko było właściwie w porządku. Denerwowałem się tymi wszystkimi snami, ale co mogę zrobić? Właściwie to już nie pamiętałem szczegółów. Tylko krew. I zabijanie.
Przyzwyczajałem się do tych snów. I naprawdę mi się to nie podobało. Byłem w stanie sobie wyobrazić, że podchodzę do jednego ze znajomych z klasy i go zabijam i nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Czy ja już nic nie czuję?
W obecności Neda te troski wydawały się nie ważne. Przy Rantii chyba też... Mówię chyba, bo ona zachowuje się czasami jakby mnie w ogóle nie znała... Nie żebyśmy znali się jakoś specjalnie dobrze.
Jak to mówią, miłość jest ślepa. Musimy jutro porozmawiać. Poważnie porozmawiać.
Ja nawet nie mam pewności z jakiej ona rasy pochodzi! Inna sprawa, że gdybym zapytał Neda, pewnie otrzymałbym zaraz dokładną biografię...
Moje rozmyślania przerwało... A raczej przerwała...
Dziewczyna. Wiedziałem że ją znam. Więcej. Wiedziałem, że ma na imię Aina, jest pół-elfką, że ma prawie 600 lat i że nie jest wcale tak straszna, jak próbuje udawać... A może to ja zawsze byłem straszniejszy?
Tylko że nigdy w życiu jej nie spotkałem...
Coś dziwnego zaczęło się dziać z moim sercem. Ned poszedł po koniki, a ja MUSIAŁEM podejść do Ainy.
-Cześć...
-Czego? - nie poznała mnie. Może mi się zdawało...
-Jestem Chris. Wydaje mi się, że się znamy...
Słowa same popłynęły z moich ust.
~Wielkie dzięki Szósty!!!~ <Cz.>
~Musiałem. Pamiętam to... Nie wiem skąd, nie pytaj! Niedługo wy też zobaczycie...~ <Sz.>
Jej mina mówiła wszystko. Znaliśmy się. Rozpoznała mnie, ale jednocześnie mnie nie poznawała... Chyba wiem o co chodzi. Nie wiem skąd, ani jakim cudem.
Chyba można to nazwać reinkarnacją. Tak mi się wydaje...
-Oskar nie podrywaj! Chodź już!
Ned wyrósł za mną i pociągnął mnie za sobą. Pod jego wpływem umknęło mi to, co właśnie miało mi się ukazać. Z Nedem jestem bezpieczny.
Aina nie zareagowała na to że odszedłem. Pozwoliłem się prowadzić Nedowi do koni.
-Na ile frontów zamierzasz grać, Oskar?!? Do ciebie dociera co ja czuję?!?
-Wybacz. Ja ją znam. Nie wiem skąd. Boję się, Ned! Jeśli ona może mi pomóc...
-Równie dobrze może zaszkodzić!
-Wiem. Ale musiałem się upewnić. Ona mnie poznała, Ned!
-Colin też cie poznał. I jak sądzę Cynamon. Wrócimy do domu i pomyślimy co robić. Opowiesz mi wszystko zaraz, dobrze?
Ale kiedy wróciliśmy do domu nie miałem siły, ani ochoty na tą rozmowę. Pocałowałem Neda w policzek i powiedziałem że muszę się uczyć. Zamknąłem się w pokoju.
Zasnąłem po kilku chwilach.
To nie był sen. To było kilka snów. Obrazy kilkusekundowe. Pochylam się nad Ainą i ją całuję. Stoję na wzgórzu i z satysfakcją patrzę na płonące miasteczko, wiedząc, że nikt nie przeżył. Walczę ściskając w dłoniach miecz o czarnej klindze. Czarnej jak moja dusza. Miecz z wprawionym w niego Oratorium które świeciło krwawym blaskiem. Klinga jeszcze nie zdążyła spłynąć krwią, ale już niedługo... Tym razem mi się uda... Walczę z mężczyzną dokładnie mojej postury. O twarzy dokładnie takiej jak moja. W srebrnej zbroi z mieczem o białej klindze i błękitnym Oratorium.
Ogień i Lód. Cień i Światło.
Świetlisty Książę. Ro. Mój brat bliźniak. Przez tysiąc lat próbowaliśmy się pozabijać...
Obudziłem się z przerażeniem. Wybiła północ.
Nie. To był tylko sen. Proszę! To nie była prawda...
Nie rozumiem tych snów. Nic z tego nie rozumiem. Niech to się wreszcie skończy!
Ratunku!
Wstałem i wyszedłem z pokoju. Zanim zasnąłem nie zdążyłem się nawet przebrać. Szukałem Neda, ale nigdzie go nie było. Wyszedłem na zewnątrz. Trupek nie spał. Kiedy się zbliżyłem, spojrzał na mnie a potem wrócił do... kolacji...
Upolował gdzieś jakiegoś jelenia. Teraz właściwie nie zostało już wiele, poza kośćmi i śladami krwi.
Nie wywarło to na mnie najmniejszego wrażenia. Usiadłem przy potworze i zacząłem go automatycznie głaskać.
Nie do końca wiedziałem co robię. Siedziałem tak dość długo. Nie zmarzłem bo Trupek ma ognistą krew i emanuje gorącem.
Po jakimś czasie naszła mnie refleksja, że skoro Trupek zjada w całości jelenia, to to samo mógłby zrobić z człowiekiem... Nie byłem pewny czy on widział różnicę... Ani czy mnie by to zrobiło różnicę...
Zszokowany tą myślą uciekłem do domu. Neda ciągle nigdzie nie było. Postanowiłem iść do Colina. Może rzeczywiście on coś wie....
Nie spał. Siedział na łóżku i patrzył na księżyc za oknem. Ściskał w rękach szkatułkę z czarnego drewna.
-Cześć.
-Nie śpisz?
-Ty też nie. Miałem koszmary...
-Ja też... Tak sądzę... - po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że Colin sypia co najmniej równie źle jak ja.
-Co cię dręczy?
-Wszystko. Martwię się, że Mike kazał mi zdobyć Oratorium, żebym narobił sobie kłopotów. Że nigdy mi nie wybaczy. Że zabije mnie gdy tu przyjdzie... W sumie to, to nie byłoby złe, ale boję się, że wam też może zrobić krzywdę...
-Sądzisz, że mógłby... mówiłeś o tym Nedowi?
-Ned nie zaakceptuje istnienia istoty potężniejszej od siebie. Nie słucha mnie...
-Porozmawiam z nim. Wiesz gdzie jest?
-Nie... Dzisiaj chyba nikt nie ma spokojnej nocy... Martwię się że zrobi coś głupiego...
-Mam nadzieję, że się mylisz... Mogę zobaczyć Oratorium?
Nie wiem co mnie tchnęło ale musiałem. Musiałem je zobaczyć.
Wiedziałem, że wtedy to wszystko się skończy. Nie będzie więcej snów. Nie będzie...
- Nie wiem Oskar.... Mike by mi nie pozwolił...
-Colin... Proszę. Przecież się nie dowie. Co się może stać?!?
-Wszystko. - wyszeptał podając mi pudełko, które trzymał w rękach.
W środku był biały klejnot jarzący się gwiezdnym światłem...
Zanim Colin zdążył zaprotestować wyjąłem Oratorium z pudełka.
Bardzo często je tak trzymałem. Lubiłem patrzeć jak pod wpływem mojego dotyku klejnot zabarwiał się krwawą czerwienią. Dotyk Oratorium zawsze działał uspokajająco więc nie przejąłem się zbytnio tymi wszystkimi wspomnieniami, które nagle niczym niehamowane wypełniły mój umysł...
Bariera zniknęła. I zrozumiałem wszystko.
Szósty nie jest szósty. On jest drugim. I ma na imię Chris.
Jedno z wspomnień przede wszystkim przyciągało moją uwagę.
Zaczynało się tak jak większość innych.
Walczyłem z moim bratem bliźniakiem. Walczyłem z Ro...
Nie chciałem walczyć. Próbowałem mu wyjaśnić że tym razem naprawdę postanowiłem się zmienić ale on mi nie wierzył. Nie dziwiłem mu się. To samo powtarzałem podczas każdej walki. Od dwóch tysięcy lat. Oni już utracili nadziej. Ja również.
Ale tym razem mówiłem poważnie. A od słów przeszedłem do czynów. Rozdzieliłem Oratorium od miecza i odrzuciłem je od siebie.
Ro zaskoczony nie zdołał zatrzymać swojego miecza, który przeszył mi serce.
To dobra śmierć. Zbyt lekka dla kogoś takiego jak ja.
Ostatnie co widziałem to rozpacz w oczach mojego brata kiedy zrozumiał...
A potem słowa przywołania w jaskini cieni. Dlaczego to zrobił? Nie wiem. Przywołał dwie dusze. Nienarodzonego dziecka i moją. I obie umieścił w ciele niemowlęcia.
To szaleństwo. I wiedział o tym.
-Wybacz bracie... Mam nadzieję że zrozumiesz. Że się zmienisz. To twoja ostatnia szansa więc ją wykorzystaj...
Christopher. Pierwszy Książę Ciemności. Władca Piekieł. Najgorszy że wszystkich demonów.
Chris.
Szósty.
Zamknięty w ciele Oskara Wyverna.
Właśnie się przebudził i jest zły...
c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz