niedziela, 4 stycznia 2015

Dlaczego mnie wypuścili z psychiatryka???

Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że coś jest ze mną nie tak. I nie. Nie chodzi mi wcale o rozpięciorzenie jaźni. Po prostu, te wszystkie sny... Krew... Śmierć... To jest nienormalne! Ja nie chcę nikomu zrobić krzywdy, a ilekroć zamknę oczy widzę jak mój miecz przeszywa czyjeś ciało.
Tej nocy widziałem dzieci. Kilkanaście dzieci. Ja...
To tylko sny, prawda? Wcale nie muszą się spełnić!
~Tak właśnie myślał Anakin Skywalker, kiedy śnił o Darthie Vaderze.~ <H.>
~Zamknij się! Ciebie to wcale nie obchodzi?!?~ <Cz.>
~To nie moje sny... Wątpię by się miały spełnić. Ale z doświadczenia wiem, że jeśli mają się spełnić, to zamartwianie się tylko wzmoże efekt.~ <H.>
~Istnieje różnica pomiędzy doświadczeniem, a filmami science fiction!~ <D.>
Tak... To oni niech się kłócą. Nie mam siły ich słuchać. Tym bardziej, że wszyscy się martwimy. Haker powiedział, że to nie jego sny. Moje też nie. Ani reszty. I to jest przerażające.
Poza tym martwi mnie jeszcze wiedza, którą posiadam na temat rzeczy o których w życiu nie słyszałem. Umiem walczyć mieczem, mimo, że moje dłonie wcześniej nigdy nie trzymały miecza. Umiem stosować magię defensywną, mimo, że wcześniej jedynie o niej czytałem. Znacznie zbyt szybko nadgoniłem wszystkie przedmioty. Owszem, wcześniej się uczyłem, ale... To 4 lata nauki! A ja całą wiedzę czerpałem z książek i internetu... Uwierzcie, wiele tam nie ma.
W każdym razie na to nie narzekam. Sny to sny. Nawet te na jawie. Nadmiar wiedzy nie jest zły. To, że nagle Szósty zaczął wykazywać wzmożoną aktywność? On zawsze był. Od kiedy skończyliśmy 5 lat nie ingerował, ale był. I parokrotnie w psychiatryku powstrzymał mnie od prób samobójczych...
Nie pytajcie!
Najgorsze jest to, że zaczynam dostrzegać pewne źródło tego wszystkiego. Wszyscy dostrzegamy. To coś, jak tama, która zaczyna przeciekać... Szósty wie o tym chyba coś więcej, albo coś podejrzewa... Czyżby zaklęcie niepamięci? Ale po co? Kto mógłby? Przecież moi rodzice, wcale nie byli...
Nie. Wolę o tym nie myśleć. Po prostu wiem, że nie chcę sobie nic z tego przypominać. Ale jak to zatrzymać???
Widziałem Rantię obściskującą się z jakimś facetem... Nawet całkiem przystojny. No cóż... Czy mam prawo się gniewać, skoro sam "przyjaźnię" się z Nedem? Wątpię.
Ale czemu by z tego powodu nie podenerwować Nedzia? Hihihi...
No cóż. Wszystko było właściwie w porządku. Denerwowałem się tymi wszystkimi snami, ale co mogę zrobić? Właściwie to już nie pamiętałem szczegółów. Tylko krew. I zabijanie.
Przyzwyczajałem się do tych snów. I naprawdę mi się to nie podobało. Byłem w stanie sobie wyobrazić, że podchodzę do jednego ze znajomych z klasy i go zabijam i nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Czy ja już nic nie czuję?
W obecności Neda te troski wydawały się nie ważne. Przy Rantii chyba też... Mówię chyba, bo ona zachowuje się czasami jakby mnie w ogóle nie znała... Nie żebyśmy znali się jakoś specjalnie dobrze.
Jak to mówią, miłość jest ślepa. Musimy jutro porozmawiać. Poważnie porozmawiać.
Ja nawet nie mam pewności z jakiej ona rasy pochodzi! Inna sprawa, że gdybym zapytał Neda, pewnie otrzymałbym zaraz dokładną biografię...
Moje rozmyślania przerwało... A raczej przerwała...
Dziewczyna. Wiedziałem że ją znam. Więcej. Wiedziałem, że ma na imię Aina, jest pół-elfką, że ma prawie 600 lat i że nie jest wcale tak straszna, jak próbuje udawać... A może to ja zawsze byłem straszniejszy?
Tylko że nigdy w życiu jej nie spotkałem...
Coś dziwnego zaczęło się dziać z moim sercem. Ned poszedł po koniki, a ja MUSIAŁEM podejść do Ainy.
-Cześć...
-Czego? - nie poznała mnie. Może mi się zdawało...
-Jestem Chris. Wydaje mi się, że się znamy...
Słowa same popłynęły z moich ust.
~Wielkie dzięki Szósty!!!~ <Cz.>
~Musiałem. Pamiętam to... Nie wiem skąd, nie pytaj! Niedługo wy też zobaczycie...~ <Sz.>
Jej mina mówiła wszystko. Znaliśmy się. Rozpoznała mnie, ale jednocześnie mnie nie poznawała... Chyba wiem o co chodzi. Nie wiem skąd, ani jakim cudem.
Chyba można to nazwać reinkarnacją. Tak mi się wydaje...
-Oskar nie podrywaj! Chodź już!
Ned wyrósł za mną i pociągnął mnie za sobą. Pod jego wpływem umknęło mi to, co właśnie miało mi się ukazać. Z Nedem jestem bezpieczny.
Aina nie zareagowała na to że odszedłem. Pozwoliłem się prowadzić Nedowi do koni.
-Na ile frontów zamierzasz grać, Oskar?!? Do ciebie dociera co ja czuję?!?
-Wybacz. Ja ją znam. Nie wiem skąd. Boję się, Ned! Jeśli ona może mi pomóc...
-Równie dobrze może zaszkodzić!
-Wiem. Ale musiałem się upewnić. Ona mnie poznała, Ned!
-Colin też cie poznał. I jak sądzę Cynamon. Wrócimy do domu i pomyślimy co robić. Opowiesz mi wszystko zaraz, dobrze?
Ale kiedy wróciliśmy do domu nie miałem siły, ani ochoty na tą rozmowę. Pocałowałem Neda w policzek i powiedziałem że muszę się uczyć. Zamknąłem się w pokoju.
Zasnąłem po kilku chwilach.
To nie był sen. To było kilka snów. Obrazy kilkusekundowe. Pochylam się nad Ainą i ją całuję. Stoję na wzgórzu i z satysfakcją patrzę na płonące miasteczko, wiedząc, że nikt nie przeżył. Walczę ściskając w dłoniach miecz o czarnej klindze. Czarnej jak moja dusza. Miecz z wprawionym w niego Oratorium które świeciło krwawym blaskiem. Klinga jeszcze nie zdążyła spłynąć krwią, ale już niedługo... Tym razem mi się uda... Walczę z mężczyzną dokładnie mojej postury. O twarzy dokładnie takiej jak moja. W srebrnej zbroi z mieczem o białej klindze i błękitnym Oratorium.
Ogień i Lód. Cień i Światło.
Świetlisty Książę. Ro. Mój brat bliźniak. Przez tysiąc lat próbowaliśmy się pozabijać...
Obudziłem się z przerażeniem. Wybiła północ.
Nie. To był tylko sen. Proszę! To nie była prawda...
Nie rozumiem tych snów. Nic z tego nie rozumiem. Niech to się wreszcie skończy!
Ratunku!
Wstałem i wyszedłem z pokoju. Zanim zasnąłem nie zdążyłem się nawet przebrać. Szukałem Neda, ale nigdzie go nie było. Wyszedłem na zewnątrz. Trupek nie spał. Kiedy się zbliżyłem, spojrzał na mnie a potem wrócił do... kolacji...
Upolował gdzieś jakiegoś jelenia. Teraz właściwie nie zostało już wiele, poza kośćmi i śladami krwi.
Nie wywarło to na mnie najmniejszego wrażenia. Usiadłem przy potworze i zacząłem go automatycznie głaskać.
Nie do końca wiedziałem co robię. Siedziałem tak dość długo. Nie zmarzłem bo Trupek ma ognistą krew i emanuje gorącem.
Po jakimś czasie naszła mnie refleksja, że skoro Trupek zjada w całości jelenia, to to samo mógłby zrobić z człowiekiem... Nie byłem pewny czy on widział różnicę... Ani czy mnie by to zrobiło różnicę...
Zszokowany tą myślą uciekłem do domu. Neda ciągle nigdzie nie było. Postanowiłem iść do Colina. Może rzeczywiście on coś wie....
Nie spał. Siedział na łóżku i patrzył na księżyc za oknem. Ściskał w rękach szkatułkę z czarnego drewna.
-Cześć.
-Nie śpisz?
-Ty też nie. Miałem koszmary...
-Ja też... Tak sądzę... - po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że Colin sypia co najmniej równie źle jak ja.
-Co cię dręczy?
-Wszystko. Martwię się, że Mike kazał mi zdobyć Oratorium, żebym narobił sobie kłopotów. Że nigdy mi nie wybaczy. Że zabije mnie gdy tu przyjdzie... W sumie to, to nie byłoby złe, ale boję się, że wam też może zrobić krzywdę...
-Sądzisz, że mógłby... mówiłeś o tym Nedowi?
-Ned nie zaakceptuje istnienia istoty potężniejszej od siebie. Nie słucha mnie...
-Porozmawiam z nim. Wiesz gdzie jest?
-Nie... Dzisiaj chyba nikt nie ma spokojnej nocy... Martwię się że zrobi coś głupiego...
-Mam nadzieję, że się mylisz... Mogę zobaczyć Oratorium?
Nie wiem co mnie tchnęło ale musiałem. Musiałem je zobaczyć.
Wiedziałem, że wtedy to wszystko się skończy. Nie będzie więcej snów. Nie będzie...
- Nie wiem Oskar.... Mike by mi nie pozwolił...
-Colin... Proszę. Przecież się nie dowie. Co się może stać?!?
-Wszystko. - wyszeptał podając mi pudełko, które trzymał w rękach.
W środku był biały klejnot jarzący się gwiezdnym światłem...
Zanim Colin zdążył zaprotestować wyjąłem Oratorium z pudełka.
Bardzo często je tak trzymałem. Lubiłem patrzeć jak pod wpływem mojego dotyku klejnot zabarwiał się krwawą czerwienią. Dotyk Oratorium zawsze działał uspokajająco więc nie przejąłem się zbytnio tymi wszystkimi wspomnieniami, które nagle niczym niehamowane wypełniły mój umysł...
Bariera zniknęła. I zrozumiałem wszystko.
Szósty nie jest szósty. On jest drugim. I ma na imię Chris.
Jedno z wspomnień przede wszystkim przyciągało moją uwagę.
Zaczynało się tak jak większość innych.
Walczyłem z moim bratem bliźniakiem. Walczyłem z Ro...
Nie chciałem walczyć. Próbowałem mu wyjaśnić że tym razem naprawdę postanowiłem się zmienić ale on mi nie wierzył. Nie dziwiłem mu się. To samo powtarzałem podczas każdej walki. Od dwóch tysięcy lat. Oni już utracili nadziej. Ja również.
Ale tym razem mówiłem poważnie. A od słów przeszedłem do czynów. Rozdzieliłem Oratorium od miecza i odrzuciłem je od siebie.
Ro zaskoczony nie zdołał zatrzymać swojego miecza, który przeszył mi serce.
To dobra śmierć. Zbyt lekka dla kogoś takiego jak ja.
Ostatnie co widziałem to rozpacz w oczach mojego brata kiedy zrozumiał...
A potem słowa przywołania w jaskini cieni. Dlaczego to zrobił? Nie wiem. Przywołał dwie dusze. Nienarodzonego dziecka i moją. I obie umieścił w ciele niemowlęcia.
To szaleństwo. I wiedział o tym.
-Wybacz bracie... Mam nadzieję że zrozumiesz. Że się zmienisz. To twoja ostatnia szansa więc ją wykorzystaj...
Christopher. Pierwszy Książę Ciemności. Władca Piekieł. Najgorszy że wszystkich demonów.
Chris.
Szósty.
Zamknięty w ciele Oskara Wyverna.
Właśnie się przebudził i jest zły...
c.d.n.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Pożegnanie

Do wszystkich (nie)zainteresowanych!
Odchodzę z bloga!
Obrażam się i to na amen!
Już wcześniej o tym była mowa, a że nie piszecie, nic mnie tutaj nie trzyma!
Przenoszę się i zaczynamy działalność samodzielną.
Do widzenia!

sobota, 22 listopada 2014

Ned

Rin. Tak ma na imię mój skarb... Pięknie. On jest piękny. Cudowny...
Tak... zakochałem się! Nie czepiać się!!!
Wczoraj rozmawiałem z Lilith. Nie ufam jej ale dogadujemy się. Jesteśmy do siebie podobni... tak,  jestem podobny do demona. Z charakteru. I jestem z tego dumny.
Wreszcie zacząłem dogadywać się z Aniołkiem... on jest jeszcze piękniejszy od Rina... taki słodki i delikatny... aż chce się go schrupać.
Nie żebym zamierzał go podrywać. Rozumiem, że nie jest zainteresowany, a poza tym mam mój własny skarb... ale zawsze chciałem mieć młodszego braciszka.
Rano wstałem wcześniej i robiłem śniadanie, kiedy nagle czyjeś silne dłonie mnie do siebie przyciągnęły, a potem jego usta złączyły się z moimi w brutalnym pocałunku. Patrzyłem we wściekłe, władcze oczy płonące dzikim ogniem.
Szybko go odepchnąłem i wróciłem do śniadania.
-Podobno masz dziewczynę Chris. - starałem się być obojętny ale.... nie chodziło o to że się bałem.... po prostu takim jak on się nie odmawia...
Te oczy... mówiące: cały świat należy do mnie.
A jednocześnie przerażone. Szukające ucieczki.
Nie trwało to długo. Trochę podroczyliśmy się z Chrisem, a potem Rin do mnie przyszedł. Mój mały skarb... Jak ja go uwielbiam...
Było cudownie, ale jak wiadomo nic co piękne nie trwa wiecznie, a nasza sielanka nie była wyjątkiem.
Rin ostatni raz pocałował mnie na pożegnanie i odszedł.
Zostałem sam w pustym domu... sam? Cholera! Gdzie jest Colin?!?
Martwilem się o niego. Ostatnio tyle przeżył...
Znalazłem go w jego pokoju. Nie wydawał się zainteresowany  moją obecnością. Leżał na łóżku i uparcie gapił się w sufit. 
Stwierdziłem że nie ma sensu z nim teraz gadać więc wróciłem do kuchni i zrobiłem gorącą czekoladę. Wróciłem do jego pokoju z dwoma kubkami w rękach.
-Siadaj. - warknąłem na niego niecierpliwie. Nie zamierzam znosić jego humorków.
Kiedy nie zareagował doprowadziłem go do pozycji siedzącej siłą.
Wcisnąłem mu gorący kubek do ręki i warknąłem żeby pił. Obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem ale wypił, uznając że inaczej nie dam mu spokoju.
Ja tymczasem przeszukałem szybko szafę wybierając mu jakieś ubranie.
Rzuciłem nim w Colina i spytałem tonem groźby.
-Zamierzasz się ubrać czy muszę ci pomóc?
Chłopak milczał rozważając wszystkie za i przeciw i jednak doszedł do wniosku że woli mnie nie denerwować.
-Wyjdź. - powiedzał cicho. Widziałem że moje zachowanie zaczęło go irytować. To dobrze.
Po chwili zostawiłem go samego w pokoju rzucając złowróżbne: masz minutę. Poszedłem znaleźć mu buty i kurtkę. Na dworze świeciło słońce ale było zimno. Rano cały las  pokrył szron.
-Idziemy! - rzuciłem wchodząc do jego pokoju.
Rzucił mi rozdrażnione spojrzenie, ale nie kłócił się. Był bierny. No cóż... Zaraz mu minie. Już ja się o to postaram!
Wyszedł za mną. Ciągle patrzył na swoje buty, ale jakoś nie obchodziło go, że ma nie zawiązane sznurówki. Mimo, że było zimno, ciągle niósł kurtkę w ręce. Poprowadziłem go w głąb lasu, na starą polanę. Usiadłem pod drzewem.
Chłopak patrzył na mnie pustym wzrokiem. Po chwili odszedł na drugi koniec polanki i usiadł jak najdalej ode mnie.
Ciągle nie ubrał kurtki i po chwili zaczął dygotać z zimna. Westchnąłem i podszedłem do niego.
Narzuciłem mu na ramiona płaszcz. Nie przestał dygotać. Patrzył na mnie przerażony. Szukał pomocy.
Przytuliłem go mocno, a chłopak zaczął płakać w moich ramionach.
-Spokojnie. Nie jest tego wart. - wyszeptałem mu do ucha.
-Wiem. Ale ja go kocham... Bez niego będę sam... Ale nie potrafię mu już tego wybaczyć. - wyszlochał.
-Nie będziesz sam. Masz mnie. I Chrisa. Na świecie jest wielu dużo lepszych facetów. Znajdę ci kogoś...
Colin powoli kiwał głową. Uspokoił się. I niemal się uśmiechał. Wróciliśmy do domu. Trochę ćwiczylismy. Zaczął mnie uczyć wykorzystywania demonicznej magii. Razem ugotowaliśmy obiad. I graliśmy na x-boxie. A kiedy Mike  przyszedł do niego wieczorem, żeby ostatecznie to wszystko zakończyć nakrzyczał na niego, a potem płakał i śmiał się jednocześnie.
Nie załamał się. Byłem zadowolony. Wreszcie wszystko zaczęło się układać...
Martwiłem się tylko tym że Oskar nie wrócił do domu. Ani dzisiaj. Ani następnego dnia. Ani w następnym tygodniu...
Otrzymałem od niego krótką wiadomość że robi sobie wakacje i przeprasza że się nie pożegnał. Właściwie mnie by to wystarczyło gdyby następnego dnia w szkole, Rantia nie napadła mnie z identyczną karteczką, a potem Aina również do nas przyszła...
-Skoro nie jest z żadnym z was, ani nie jest że mną... To z kim od pojechał na tę wakacje?!? I dokąd??? - zaczęła Rantia.
-Może chciał sobie od nas zrobić wolne? Tę zaręczyny to dla niego też jest trochę skomplikowana sprawa... - próbowałem zgadywać.
-Skąd wiesz o zaręczynach?!? - wybuchły dziewczyny.
Bez słowa pokazałem pierścionek moim palcu.
-Oświadczył się nam wszystkim. Pomagałem mu wybierać pierścionki.
Nie zamierzam opisywać zamieszania które wybuchło później. Wystarczy powiedzieć że dyskretnie się wycofałem. (czytać - zwiałem)
Wreszcie dotarłem do domu. Colin na mnie czekał...
Ostatnio odniosłem wrażenie że poprawiłem się w szkole. Zacząłem się starać... kto by pomyślał, że tam można się czegoś nauczyć?!?
Moja stoicka postawa w czasie rozmowy z dziewczynami wcale nie znaczyła że się nie martwię. Po prostu mu ufałem...
-Nie przejmuj się. Jemu takie rzeczy się zdarzają. Zawsze sobie radzi. Teraz potrzebuje tylko trochę czasu. - Colin próbował mnie pocieszyć.
-Wiem... znowu miałeś koszmary? - spytałem. Colin skinął głową.
-Boję się. Nie wiem czego ale się boję... w tych snach pamiętam tylko strach. Braciszku... mogę z tobą spać?
-Oczywiście....
Braciszku... jak to pięknie brzmi.

sobota, 15 listopada 2014

Taka informacja dla zainteresowanych...

Zmieniłam wygląd, załóżmy, że kiedyś wam o tym opowiem, ale tylko załóżmy. :P
Teraz wyglądam tak:
Mój styl ubioru, cechy, historia itd. pozostają bez zmian, możliwe jednak, że gdzieś coś dopisałam ^^
Więc to było by na tyle, "pozdrawiam" Rantia ;*

piątek, 14 listopada 2014

Ro. ~ Shadow

Czułem się jak podły zdrajca, mimo że właściwie nikt nie zostawił mi wyboru. Ro był moim przyjacielem... Mógł mi powiedzieć o przejściu...
Chyba nikogo nie dziwi, że mój zły humor wyżywał się na uczniach???
Wlepiłem dzisiaj kilkanaście jedynek a prawie pół szkoły wysłałem do Cynamona.
Killer próbował mnie pocieszyć ale nie miałem ochoty go słuchać. On tego nie zrozumie...
Tak. Żałowałem że złożyłem Christopherowi przysięgę wierności. Żałowałem. Ale istnieją sposoby na ominięcie każdej przysięgi.
Tylko ja już sam nie wiedziałem czego chcę. Chciałem wrócić do domu... Nie nienawidziłem Chrisa. I dziwnie się z tym czułem.
Ro był moim przyjacielem. A oni wrogami. A teraz....
A teraz Killer jest przyjacielem, a Ro mnie zostawił.
Tak myślałem kiedy przysięgałem Chrisowi. Tak myślałem kiedy próbowałem zagłuszyć sumienie. Tak myślałem do teraz.
Dopóki nie dostałem listu...
"Spotkajmy się o północy".
To zmieniało wszystko... a może nie?
Killer stanął za mną kiedy po raz setny czytałem list. Wyrwał mi go i zaczął krzyczeć bez ładu i składu.
Zanim się uspokoił wściekłem się i również zacząłem krzyczeć.
Minęło wiele czasu nim opanowaliśmy się.
Killer stał przede mną zdenerwowany. Tym razem rozumiał co czuję i bał się... chyba miał czego.
-Olivier. Proszę... ja chcę wrócić do domu...
-Ja też. Ale... może on może nas zabrać? Może... - sam nie wiedziałem co chcę powiedzieć. Ale Killer wiedział co musi zrobić. Zabrał mi kartkę i wyszedł. Poszedłem za nim. Nie miałem wielkiego wyboru.
Dość szybko znaleźliśmy Chrisa. Ferrin pokazał mu list i wyjaśnił wszystko...
A Chris... nie zdziwił się wcale. Nie zdenerwował. Jakby go to wcale nie obchodziło... Pozwolił mi spotkać się z Ro...,
Jemu odbiło, czy jak?!? Naprawdę mi ufa?!? Czego on oczekuje??? Że nie pisnę słówkiem o jego planach, kiedy Ro mnie o to zapyta?
To wszystko jest jedną wielką próbą samobójczą, czy co?!? Istnieją miliony sposobów na które byłbym w stanie ostrzec Ro... Dlaczego on uważa, że tego nie zrobię? Dlaczego?
...gdyby cokolwiek podejrzewał, byłoby dużo łatwiej zdradzić... Wie o tym? Oczywiście, że wie! Jest najgorszym zdrajcą jaki kiedykolwiek żył!!!
Północ nadeszła niespodziewanie szybko... Ciągle nie mogłem dojść do ładu z myślami.
Zjawiłem się w umówionym miejscu trochę spóźniony, ale Ro jeszcze nie było.
To była stara kamienna wieża, wystająca z aksamitnie gładkiego jeziora. Oparłem się o kamienny murek i zapatrzyłem w horyzont. Niebo było zupełnie czarne i usiane gwiazdami, a jezioro odbijało je tak dokładnie, że nie sposób było określić, gdzie kończyło się niebo, a gdzie woda.
Trwałem tak w ciszy i ciemności. Wreszcie ogarnął mnie spokój... Tu łatwo było zapomnieć, że nie jestem w domu... Już ledwie go pamiętałem... Las. Słońce. Zamek. Ukryte miasto... Tęskniłem za tym spokojem...
-Shadow. - otrząsnąłem się gdy poczułem delikatne dotknięcie na ramieniu. Ro zawsze taki był... Łagodniejsza wersja Christophera... albo może po prostu mniej realna? Nie krzyczał ale w jego oczach nie było nigdy żadnego ciepła. Twarz jak rzeźba lodowa. Zimne dłonie, zakończone błękitnymi, ostrymi paznokciami. Skóra blado-błękitna. W czarnych włosach zawsze plątały się płatki śniegu.
Był piękny. Eteryczny. Zimny.
Bałem się go. I kochałem go. Jako króla. Jako wojownika. Jako przyjaciela... I niemal jako brata...
Co się stało? Dlaczego?
Byłem smutny. Ale jakoś tak... Chyba już wtedy wiedziałem jak to się musi skończyć... I już wtedy opłakiwałem przyszłość.
Po raz pierwszy od setek lat po moich policzkach spłynęły łzy.
-Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego nie odzywałeś się przez 16 lat?!?
-Shadow. - twarz Ro jak zawsze nic nie ukazywała, a jego oczy ciągle były zimne. A jednak czułem w nim straszliwe zmęczenie. Potrafiłem przejrzeć maskę. A pod nią nie było nic dobrego.
Tylko ta rozpaczliwa samotność i pustka. Nie było tam tej pustki nigdy wcześniej.
Delikatnie otarł mi łzy. Od jego dotyku ścierpła mi skóra... To trochę jak dotyk ducha, ale bardziej materialny...
Świetlisty Książę - Lodowy Król - Ro
-Nie wiem. - powiedział wreszcie. - Niezbyt dobrze pamiętam co się wtedy działo... Pomieszało mi się w głowie, kiedy to wszystko się skończyło... Przez pierwsze pięć lat czekałem aż znowu się pojawi... Wszędzie widziałem jego aurę... Śnili mi się umarli i rytuały wskrzeszenia... A kiedy ten obłęd minął miałem mnóstwo pracy. Wszystko, wszędzie trzeba było przypilnować... Przepraszam. Mogłem odezwać się wcześniej, ale... nie wiem... nie byłem w stanie opuścić Ziemi.
-Rozumiem - wyszeptałem. Nie byłem wtedy w stanie się na niego gniewać.
Obłęd jest częstym wynikiem śmierci, kogoś, z kim się przez wiele lat dzieliło myśli. Nawet, jeśli więź zostaje zerwana, śmierć jest odczuwana niemal jako własna i powoduje różne urojenia...
Nie rozumiałem tylko... Ro go wskrzesił. A teraz zdaje się tego nie pamiętać...
W tym momencie bez zastanowienia powiedziałbym mu wszystko, o powrocie Christophera. Ale przysięga mi to uniemożliwiła. Nie mogłem nic powiedzieć... Ale właściwie nic mi nie zabraniało zaprowadzić go do obozu... Na razie powiedziałem tylko:
-On chyba nie był taki zły... Pod koniec unikał walki...
Ro uśmiechnął się z wdzięcznością. On zawsze stawał po stronie Chrisa podczas kłótni. Bronił go przed królową, a parę razy pozwolił mu uciec, kiedy już udawało nam się go schwytać...
Zawsze w niego wierzył. Ale Chris zdradził tyle razy, że nie mogło być mowy, o żadnym zaufaniu.
-Był, jaki był... Tylko, że ciągle pamiętam, jak mnie bronił, gdy byliśmy dziećmi... To było straszne, kiedy znaleźliśmy go nad ciałem, Lady Tris. Mieliśmy ledwie po sto lat... A on ciągle mówił, że to nie on ją zabił... Tylko tyle. Nie powiedział co tam robił, ani co mogło się stać. Musieliśmy go zamknąć... A on uciekł i...
-Wiem. To było dawno...
-Tak. Ale ciągle się zastanawiam... A jeśli tego nie zrobił? A jeśli niesłusznie go oskarżyliśmy i... - Ro zachowywał się dziwnie. Inaczej... Czy to możliwe, że naprawdę oszalał? Powinienem go zaprowadzić do Chrisa... wtedy przestałby cierpieć...
Później. Najpierw musimy porozmawiać.
-Teraz już nie am sensu się zamartwiać... Co z Mikiem?
-Nie wiem. Ma armię, a wszyscy dawni sprzymierzeńcy Chrisa mu pomagają. Poradzę sobie z nimi, ale to może trochę potrwać... Chcesz mi pomóc?
-Nie wiem... Jedyne o czym marzę to powrót do domu... Do Pirokenii...
-Olivier... Wiesz, że to niemożliwe. Wiedziałeś, kiedy za mną odchodziłeś... - twarz Ro pozostała bez wyrazu, ale wyczułem w nim jakieś nagłe napięcie.
-Wiem. Ale ostatnio, nie mogę myśleć o niczym innym. Wojna się skończyła. Wszyscy walczyliśmy w obronie Pirokenii! Dlaczego nie mieliby ten jeden raz zrobić wyjątku???
-Oliv... Gdyby istniała droga, wskazałbym ci ją... Ja również tęsknię za domem. Uwierz mi...
~Kłamca~ nie potrafiłem odpędzić tej myśli.
Może on naprawdę nie wie o bramie.... Może Christopher kłamał? Chciałem mu wierzyć. Naprawdę chciałem!
-Wiem. Po prostu... Potrafisz się skontaktować z królową, prawda? Mógłbyś ją poprosić o otwarcie bramy...
-Nie zgodzi się. Wszystkie bramy zamknięto. Królowa ich nie otworzy... Nie proś mnie o to przyjacielu... Proszę.
-Wybacz....
-Odwiedzę cie jeszcze... Niedługo. Teraz muszę już iść... Zaraz będzie świtać, a ja muszę rozwiązać problemy z buntownikami...
-Zamierzają połączyć siły. Mike, Imperius i Loki.
-Loki... Mogłem się tego spodziewać... Skąd wiesz?
-Podsłuchałem... Główny atak nastąpi za tydzień w Terridzie. Powinieneś się na to przygotować.
-Dziękuję, przyjacielu... Do zobaczenia.
Odszedł. Ja również odszedłem... Już sam nie wiem czego pragnę...

środa, 5 listopada 2014

Wojna

/Aniołek/
Jak ja kocham Rantię! Ona jest... A ta noc była... I w ogóle...
Najlepszy dzień w moim życiu... Ale wszystko kiedyś się kończy. Kiedy skończyliśmy naszą "zabawę" i nie marzyłem o niczym, jak tylko położyć się i zasnąć, Chris poinformował mnie, że mamy natychmiast wracać do domu. Żegnajcie marzenia!
Rantia również nie była zachwycona, kiedy jej  powiedziałem, że musimy iść, ale kiedy Chris zaczął coś opowiadać o demonicznej armii, maszerującej niedaleko stąd i o zwyczajach większości tutejszych żołnierzy o sprawdzaniu wszystkich okolicznych budynków, żadne z nas nie miało jakoś ochoty protestować...
Nie znoszę go! Chris przeniósł nas pod Akademik. Odprowadziłem Rantię pod drzwi jej pokoju. Pocałowałem ją jeszcze na pożegnanie i...
Właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi, a za nimi Villin... i oczywiście Aina. My to mamy szczęście...
Wymamrotałem jakieś pożegnanie i zanim dziewczyny zdążyły zareagować już zbiegałem po schodach w dół. Całkiem przypadkiem Ned akurat przejeżdżał obok i wciągnął mnie do karety.
On jako jedyny umie nas mniej więcej rozróżnić. Wiem, bo nie wciągnął mnie sobie na kolana, ani nie próbował mnie całować. Za to go lubię. Nic nie próbuje robić na siłę... Dziewczyny jak zwykle ze wszystkim chcą się śpieszyć i w ogóle...
-I jak było? - spytał nagle. - Aż tak źle, skoro musiałeś uciekać?
-Rantia i Aina mieszkają w jednym pokoju... - poskarżyłem się.
Ned parsknął śmiechem.
-Chciałbym wiedzieć co się tam teraz dzieje!
Uśmiechnąłem się, ale byłem zmęczony. Ned to widział. Delikatnie mnie przytulił... Czułem się trochę nieswojo, ale traktował mnie raczej jak małe dziecko... jak młodszego brata...
Po chwili się odprężyłem i zasnąłem.

/Chris/
Obudziłem się nad ranem... Swoją drogą co do diabła wszyscy wyprawiali wczoraj tak późno w nocy?!? Nie miałem pomysłów...
Miałem cały dzień. Przez chwilę rozważałem oddać na razie kontrolę Demonowi, ale tylko przez chwilę. Mam jeszcze parę innych rzeczy do zrobienia, oprócz oświadczyn....
Demon... Powinniśmy mu wreszcie zmienić ksywę. To JA jestem demonem. On jest tylko dzieciakiem.
~Ej!~ <D.>
~Rozmawiasz z gościem, który ma ponad 1000 lat. Nie zaprzeczaj.~ <Ch.>
~No wiesz... Przyzwyczaiłem się do mojej ksywki...~ <D.>
~Aha, świetnie! A więc jak chcesz mieć na imię???~ <Ch.>
~Pogadam z Nedem, jak mu się będzie podobać...~ <D.>
~Zakochany dureń~ <Cz.>
~Nieczuły arogant!~ <Ch.>
~Podoba mi się imię Rin, ale jeszcze to przemyślę...~ <D.>
~Świetnie, Rin! Powiedziałeś, nie ma już nic do myślenia!~ <Ch.>
~Ej... więc daj mi teraz przynajmniej pogadać z Nedem!~ <Rin>
~Przemyślę to...~ <Ch.>
Wstałem z łóżka (to miło ze strony Neda, że po tym jak Aniołek zasnął mu właściwie na kolanach w karecie zaniósł go do NASZEGO łóżka, a nie własnego... chociaż ja tam nie miałbym nic przeciwko) i doprowadziłem nas do "stanu używalności". Kiedy wszedłem do kuchni Ned robił śniadanie... Więc już nie wykorzystuje do tego Lilith? Skoro ją wyzwolił to raczej oczywiste, ale... coś czuję, że już wiem z kim się spotkał wczoraj w nocy...
-Cześć. - podszedłem do Neda i wpiłem mu się gwałtownie w usta. Przez parę sekund patrzył na mnie zaskoczony, a potem mnie odepchnął.
-Spadaj Chris! Podobno masz dziewczynę. - i wrócił do robienia śniadania.
-Jak ty nas odróżniasz?!?
-Po oczach. Ty patrzysz na wszystko jak na swoją własność... A poza tym Demon jest dużo delikatniejszy... Każdy z nich. Aniołek jest nieśmiały i zachowuje się jakby zaraz potwór miał wyjść z jego własnego cienia i go zjeść. Hakera nie interesuje ten świat. Czarownik jest arogancki i przemądrzały, ale potrafi być uprzejmy. A Dzieciak jest radosny. Cokolwiek się stanie jest radosny... naprawdę nie tak trudno was rozróżnić...
-Dobra, dobra! Wierzę ci na słowo... To co tam dobrego robisz?
-Siadaj i przestań przeszkadzać, to zaraz dostaniesz.
Usiadłem przy stole i grzecznie czekałem. Tak, nawet ja czasami potrafię być grzeczny... Pod warunkiem, że chodzi o jedzenie... Właściwie nawet nie zauważyłem, kiedy Rin przejął kontrolę... Grrr! Nie znoszę go!
Rin i Ned kleili się do siebie przez prawie godzinę... Jak już mówiłem (mówiłem?) nie przeszkadzają mi ich zabawy, a Ned jest całkiem w moim typie, ale ileż można?!?
Po kilku minutach zacząłem prowadzić telepatyczne rozmowy z "przyjaciółmi", żeby dowiedzieć się jak idzie nasza wojna.
Mike zebrał armię i rozpoczął dywersję w Piekle. Przechwala się że w ciągu tygodnia przejmie pół królestwa... Mało prawdopodobne ale wykonalne jeśli rzeczywiście przekupi lordów znad Kokytos i Tartaru. A jeśli nie to chyba mnie uda się ich zwerbować. Tak... to jest do przemyślenia...
Imperius na razie obgaduje plany że starymi kumplami. Ustaliliśmy że włączy się jak tylko Mike zacznie odnosić sukcesy. Tak to będzie wyglądać...
A Loki... Lokiemu sam załatwię zdobycie stolicy. A jak już ją zdobędzie to właściwie małe szanse by ktoś jeszcze miał mu zagrozić.
A więc została już tylko Pirokenia... I z tym będą kłopoty, oczywiście. Pracowałem nad tym planem przez ponad tysiąc lat, ale przez moją 16-letnią nieobecność wszystko może w jednej chwili trafić szlag. Wystarczy, że jeden kretyn mnie zdradzi... Jeden nie wywiąże się z umowy... I koniec. Leżę i nie widzę możliwości, żeby powstać.
Ale to właśnie teraz przyszedł czas, żeby stawiać wszystko na jedną kartę. Teraz, albo nigdy! A zbyt długo nad tym pracowałem... Zbyt wielu osobą na tym zależy, żeby nawet nie spróbować...
Wypowiem wojnę, przeciwko własnej matce. Może wreszcie, raczy mnie zauważyć?!? Albo znowu wyśle mojego brata...
Boję się tego. Tak właściwie, to Ro zawsze stał po mojej stronie. Nigdy nie chciał mnie skrzywdzić. I ja nie chcę tego teraz. Nie wiem co się stanie, gdy staniemy naprzeciwko siebie na polu walki... Nie wiem. I nigdy nie chcę się dowiedzieć. Nigdy!
On musi być wtedy tutaj! On, i najlepiej ojciec.
I najlepiej wszyscy...
No dobra, przyznaję. Z chwili, na chwilę to wszystko wygląda coraz bardziej beznadziejnie.
No, nic. Trzeba wziąść się w garść i zrobić co się musi.
A pierwsza rzecz, którą dzisiaj MUSZĘ zrobić, to te zaręczyny. Też sobie wymyśliła... Lepszego momentu nie było, co? Eh, ale jak tu jej odmówić?
Dobra... Wreszcie Ned i Rin skończyli. Czas się wsiąść za przygotowania...
Nie znoszę tego. Co ja jestem od organizowania i przygotowywania imprez?!? Otóż nie!
~Lilith! Jesteś potrzebna!
-Cześć, skarbie! - pojawiła się gdy tylko wyszedłem z rezydencji Neda.
-Wiesz, że Aina postanowiła, że dzisiaj mam się jej oświadczyć?
-Jasne.... Mam przygotować imprezkę, czy może pomóc w ucieczce? Jeśli to drugie, to polecam Ardę. Tyle się tam niedawno działo, że...
-Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek byłby wstanie ukryć się przed NIĄ?!?
-Eh... No dobra, przecież żartuję! To imprezka na dzisiejszy wieczór... Zabierz ją o siódmej do Elegio Forte. Powinno jej się spodobać...
-A mnie?
-Hmm? Już mniej, ale czemu nie?
-Dobra, zajmij się wszystkim. - i zniknęła.
Eh... Pół dnia dla mnie... To znaczy byłoby dla mnie, gdybym nie musiał załatwić jeszcze jednej ważnej sprawy.
Teleportowałem się i po sekundzie stałem tuż obok Mika.
-Można na słówko???
-Chris! Możesz nie pojawiać się tak nagle?
-Nie. Nie mam ochoty na twoje towarzystwo, więc powiem krótko. Ty i Colin rozwodzicie się.
-Aż tak się tym wszystkim przejął? Pff...
-Do jutra masz go DELIKATNIE poinformować, że nie możecie być razem, że się nie kontrolujesz, że boisz się, że zrobisz mu krzywdę. Jeśli się przez ciebie załamie, zabiję, rozumiesz?!?
-Eh... Jasne! Nie bądź rzesz taki drażliwy! Załatwię to szybko i bezboleśnie... Ale chyba nie uważasz, że taki zadurzony dzieciak nie będzie płakać???
-Nie musi nie płakać. Zabiję cię, jeśli będzie płakać dłużej niż tydzień. Żadnych ale. Ostrzegałem cię, że należy do mnie, zanim pozwoliłem ci prosić go o rękę.
Zanim zdążył zaprotestować teleportowałem się. No! Mam godzinkę, żeby się zrelaksować... Przynajmniej tak myślałem, zanim Killer do mnie nie doskoczył z informacją, że Ro postanowił jednak skontaktować się z Dyrkiem... Też sobie moment wybrał...
Jakbym nie miał nic lepszego do roboty.
-Co jest? - Shadow bez słowa pokazał mi list. Wyglądał w porządku. tylko jedno zdanie: "Bądź o północy na wieży".
-Świetnie.
-Co świetnie?!? To przypadkiem nie krzyżuje wszystkich naszych planów??? - krzyknął Killer.
-Oczywiście że nie. Shadow... Chyba rozumiesz, że nie powinieneś nic mówić o mnie, ani o planach? Dobrze... Nie zaszkodzi, jeśli zaproponujesz mu, że będziesz szpiegował armię... Wymyśl coś... Że Killer uwierzył, że stoisz po naszej stronie i przekonał Mika, czy coś w tym stylu.
-Więc mam iść się z nim spotkać?
-Gdybyś nie poszedł uznałby, że coś jest nie tak i zacząłby się zamartwiać. A wtedy mógłby wpaść na jakiś nasz trop. Idź i nie mów nic o nas. O Miku i jego buncie możesz powiedzieć mu wszystko. Jeśli będzie trzeba, powiedz, że Mike planuje zwerbować Imperiusa, ale nie wiesz nic pewnego... O Lokim wolałbym, żebyś nic nie wspominał. Załatwisz to?
-Tak.
Przysiągł, że nic o mnie nie powie, ale każdą przysięgę można ominąć... O północy mnie tutaj nie będzie. Mam nadzieję... Wszystkie plany opieram teraz na tym, że ufam mu, że nie będzie chciał wsypać Killera... Mówią, że plan, który może się zawalić jak domek z kart, przez jedną osobę, to zły plan... Jeśli tak, to mój jest najgorszym planem na świecie...
Zbliża się wieczór. czas się przyszykować...
~Eh... Jak ja mam to wszystko wytrzymać?~ <Ch.>
~Pfff... Mnie to mówisz?!? Tylko tobie nie przeszkadzają te wszystkie związki!
~Po tych oświadczynach urywamy się na tydzień! Znam parę fajnych miejsc. Nie znajdą nas... Potem załatwię bitwę dla Lokiego i przeniesiemy się do Pirokenii.~ <Ch.>
~Dlaczego tak ci na tym zależy?!?~ <Cz.>
~To mój dom... Stary przyjaciel będzie potrafił wykonać rytuał by nas rozdzielić. Tak myślę...~<Ch.>
~Dobra, dobra... Ale jesteś pewny że nie ma innego sposobu? Ta wojna...~ <A.>
~Nie  ma.~ <Ch.>
Trochę magii, garnitur i gotowe. Muszę iść po Ainę... dobra, oszczędzę wam już mojego narzekania! Po prostu ciągle mnie to irytuje!
Stanąłem pod drzwiami jej pokoju. Otworzyła mi któraś z jej koleżanek... Kogoś  dziwi że kazała  mi czekać pół godziny?!? Mnie jakoś tak nie bardzo.
Kiedy wreszcie raczyła do mnie dołączyć dochodziła siódma. Trzeba się było zbierać...
-Cześć skarbie! Więc dokąd mnie zabierasz? - zapytała że słodkim uśmiechem... no cóż w założeniu to nasza pierwsza randka...
Yyy... no właśnie... dokąd ja ją zabieram?
-Zobaczysz... Powinno ci się spodobać... - odparłem tajemniczo. Chociaż Aina pewnie i tak się domyślała że nie wysiliłem się nawet na tyle  żeby się dowiedzieć...
Teleportowałem nas na wskazane miejsce, jednocześnie zasłaniając Ainie oczy. Delikatnie poprowadziłem ją dalej i zwlekałem na tyle długo żeby nic nie dało się po mnie poznać... Elegio Forte... jak mogłem zapomnieć?!?
Kiedy się tu znalazłem miałem sprzeczne uczucia...
Coś pomiędzy "Lilith zabiję cie!", a "To będą najwspanialsze zaręczyny w historii".
No cóż. Naprawdę dziwi was że się nie spodziewałem, że Lilith każe nam się przenieść do Królestwa mojego brata? Do jego ogrodów?
Wiem że nie przyszedł tu nigdy od dnia mojej zdrady, ale... ja mam dokładnie ten sam powód by tu nie przychodzić.
Aina nie pamięta tamtych wydarzeń. Nie znaliśmy się wtedy a ja nie byłem w stanie nikomu powiedzieć. To sekret wykuty w lodzie.
Poprowadziłem Ainę do jaskini i odsłoniłem jej oczy. Była zaskoczona. I wniebowzięta. Każdy tak reaguje.
Sanktuarium lodu. Najpiękniejsze miejsce tego wymiaru... Nie chodzi tylko o idealne lodowe rzeźby. Nie. Chodzi o zachodzące błękitne słońce. O zamarznięty ogień. O wiecznie zielone liście wynurzające się spod śniegu. Chodzi o to że to wszystko wygląda tu naturalnie. Wszystko jest na swoim miejscu...
Wydaje się że tego spokoju nikt nie naruszy. Nigdy.
A jednak nawet tu byłem w stanie przelać krew... krew własnego dziecka... dlaczego? Nie pamiętałem.
Przytuliłem do siebie Ainę kiedy rozglądała się po  ogrodzie. Wiedziała że znam to miejsce lepiej niż bym chciał. Nie pytała. I byłem jej za to wdzięczny. Są rzeczy które nigdy nie powinny wychodzić na jaw.
-I jak? Podoba się?
-Jest cudownie... Dziękuję.
Było cudownie. Tak cudownie że żadne z nas nie mogło zauważyć wśród śniegu śnieżnobiałej twarzyczki, ani srebrnych włosów dziecka.
Za pomocą pradawnego zaklęcia "stoliczku nakryj się" wyczarowałem nam kolację. Tak... było bardzo miło, romantycznie, i ten tego... no.
O północy kiedy trzy księżyce utworzyły trójkąt tuż nad naszymi głowami a cały ogród zaczął emanować ich blaskiem uklękłem przed Ainą i poprosiłem ją o rękę. Oczywiście się zgodziła. To chyba nikogo nie dziwi?
Potem niestety zrobiło się tak zimno że wolałem już zabrać ją do domu... Domyślnie się co robiliśmy później.

niedziela, 2 listopada 2014

O boże Oskar! (oczywiście +18)

-Kocham cię. - powiedział Oskar, a po sekundzie już klęczał z wyciągniętym pudełeczkiem, w którym znajdował się srebrny pierścionkiem z pulsującym zielonym klejnotem, umożliwiający jasnowidzenie.- Będziesz moją narzeczoną?- zapytał zamykając oczy i pochylając głowę.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Mój wzrok wędrował od Oskara do pierścionka.
-Oskar...
No i co ja mam mu powiedzieć?... Prawie się nie znamy, ale pomimo to go kocham. (Pomińmy to, że odskakuję w bok z każdym interesującym facetem... Ale halo?! Nie patrzcie tak na mnie! Po prostu Oskar był -ekhem- zajęty....) 
Nie chcę go rozczarować, a wiem, że jeśli odmówię to go zranię... Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Dobra kit z tym, raz się żyje!
-Tak.- spojrzał na mnie zaskoczony.- Tak Oskar. Będę twoją narzeczoną.
-N-narawdę?
-Nie na niby.- przewróciłam oczami- Zmieniłeś zdanie czy pytałeś się tylko po to by upewnić się, że cię rzucę?

-Nie. Po prostu... Ciężko mi w to uwierzyć... - powiedział po chwili.

Oskar jest taki słodki kiedy się rumieni... Aż chciałoby się go zjeść... Albo coś innego (if you know what I mean)... Oczywiście do niczego nie zamierzam go zmuszać... jeszcze.
Oskar trochę niezdarnie wsunął mi na palec pierścionek (nawet całkiem ładny, muszę mu przyznać), a potem długo nie przestawaliśmy się całować. Był w tym niezły. Nie aż tak jak Loki, ale w każdym razie nie najgorzej jak na pierwszy prawdziwy pocałunek... 
~Pierwszy? Naprawdę sądzisz, że Star go nigdy nie całował???~
Ta myśl mnie rozgniewała. I to bardzo. Oskar jest mój! Tylko mój! Od teraz i na zawsze!
-Oskar... Ty i Stark... Byliście już razem, prawda? - zajrzałam mu prosto w oczy. Chłopak zesztywniał, a na jego policzki wypełzł  szkarłatny rumieniec. To było wystarczające potwierdzenie.
-Rantia... Ja naprawdę nie miałem na to wpływu... ja...
-Cichutko. - zamknęłam mu usta pocałunkiem.

Oskar szybko przejął inicjatywę i przyciągnął mnie do siebie. Staliśmy tak chwilę złączeni ze sobą, do czasu aż Oskar stwierdził, że obecny wystrój piekła nie jest odpowiedni.
Na moment odsunął się ode mnie, zamyślił się po czym wyszeptał słowa jakiegoś zaklęcia. W mgnieniu oka wykwintna restauracja zmieniła się w elegancką sypialnię.
Ominęłam Oskara zalotnie ocierając się o niego biodrem. Położyłam się na wielkim łóżku z pomarańczową narzutą dając mu znać, że na niego czekam.
Chwilę stał w jednym miejscu zupełnie jakby rozważał wszystkie "za i przeciw", po czym uśmiechając się niepewnie wgramolił się na miejsce obok mnie.
Przysunęłam się do mojego narzeczonego i zaczęłam bawić się jego krawatem (przy okazji powoli go zdejmując).
Spojrzałam mu w oczy i lekko wspierając się na łokciu zapytałam:
-Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji bycia moim narzeczonym prawda?
-Mhmmm...-mruknął lekko mnie popychając.
-Więc wiesz, że nie lubię nudy?- szepnęłam.
-W 100%...-oznajmił przygważdżając mnie do łóżka.
Nachylił się nade mną obdarzając kilkoma namiętnymi pocałunkami.
W trakcie piątego pocałunku zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli.
Oskar zdaje się miał trudniejsze zadanie gdyż miałam na sobie wiązaną sukienkę. W czasie gdy on zmagał się z zapięciem ja przyglądałam się jego klatce piersiowej. Cała pokryta była najróżniejszymi runami, większość z nich służyła ochronie i uleczaniu, ale dopatrzyłam się także innych, demonicznych...
~Kiedyś go o to zapytam.-pomyślałam delikatnie przejeżdżając ręką po jego torsie, zwracając szczególną uwagę aby przypadkiem nie dotknąć jakiejś runy.
W końcu Oskarowi udało się rozwiązać moją sukienkę.


Zsunął ją ze mnie i zaczął dosłownie pożerać mnie wzrokiem... Pewnie nigdy wcześniej nie widział nagiej dziewczyny.
Zaczął delikatnie całować mnie po szyi i schodzić niżej na moje piersi i brzuch w kilku miejscach zostawiając malinki... Właściwie sam miał ich sporo na szyi... i właściwie wszędzie. Jak ja nie znoszę Starka!
Oskar był słodziutki. Taki delikatny i w ogóle... Bardzo inny od Lysa i Lokiego.
Podobała mi się ta "zabawa", ale właściwie miałam ochotę na coś innego. W pewnej chwili zrzuciłam go z siebie i po sekundzie siedziałam mu na biodrach.
-No Oskarku... Zamierzasz wreszcie zacząć? - spytałam ze słodkim uśmiechem.
W tym momencie Oskar wyglądał, jakby mu ktoś zrobił charakteryzację na diabełka. Cały był czerwony.
-Mhm... Rantia... tylko, że...
-Oskar. Przypominam ci, że to ty nam wyczarowałeś to, jakże wygodne łóżko... Naprawdę oczekiwałeś, że będziemy w nim spać?
-Nie... Ja, chcę być z tobą! Tylko... ja... Ja...
-No powiedz to wreszcie!
-Ja... Nie wiem, jak to się robi z dziewczyną... - wyjąkał wreszcie.
-Co? - próbowałam nie parsknąć śmiechem, ale średni się udało - Ty ciągle jesteś prawiczkiem, tak?
-Mmm... Nie wiem czy można to tak jeszcze nazwać... Ned... no wiesz... mmm...
-Oskar. Nie przejmuj się. Jakoś sobie poradzimy...
Chłopak odetchnął z ulgą, ale ciągle wyglądał na zażenowanego. zeszłam z niego, pozwalając mu usiąść.
-No! To teraz ściągaj spodnie, a ja ci wszystko pokażę!
Oskar posłusznie wstał, ale jego mina... Nie! Tego się nie da opisać. Jego mina była bezcenna.... Czy on naprawdę liczył na to, że dam mu spokój???
Rantia + Oskar