sobota, 22 listopada 2014

Ned

Rin. Tak ma na imię mój skarb... Pięknie. On jest piękny. Cudowny...
Tak... zakochałem się! Nie czepiać się!!!
Wczoraj rozmawiałem z Lilith. Nie ufam jej ale dogadujemy się. Jesteśmy do siebie podobni... tak,  jestem podobny do demona. Z charakteru. I jestem z tego dumny.
Wreszcie zacząłem dogadywać się z Aniołkiem... on jest jeszcze piękniejszy od Rina... taki słodki i delikatny... aż chce się go schrupać.
Nie żebym zamierzał go podrywać. Rozumiem, że nie jest zainteresowany, a poza tym mam mój własny skarb... ale zawsze chciałem mieć młodszego braciszka.
Rano wstałem wcześniej i robiłem śniadanie, kiedy nagle czyjeś silne dłonie mnie do siebie przyciągnęły, a potem jego usta złączyły się z moimi w brutalnym pocałunku. Patrzyłem we wściekłe, władcze oczy płonące dzikim ogniem.
Szybko go odepchnąłem i wróciłem do śniadania.
-Podobno masz dziewczynę Chris. - starałem się być obojętny ale.... nie chodziło o to że się bałem.... po prostu takim jak on się nie odmawia...
Te oczy... mówiące: cały świat należy do mnie.
A jednocześnie przerażone. Szukające ucieczki.
Nie trwało to długo. Trochę podroczyliśmy się z Chrisem, a potem Rin do mnie przyszedł. Mój mały skarb... Jak ja go uwielbiam...
Było cudownie, ale jak wiadomo nic co piękne nie trwa wiecznie, a nasza sielanka nie była wyjątkiem.
Rin ostatni raz pocałował mnie na pożegnanie i odszedł.
Zostałem sam w pustym domu... sam? Cholera! Gdzie jest Colin?!?
Martwilem się o niego. Ostatnio tyle przeżył...
Znalazłem go w jego pokoju. Nie wydawał się zainteresowany  moją obecnością. Leżał na łóżku i uparcie gapił się w sufit. 
Stwierdziłem że nie ma sensu z nim teraz gadać więc wróciłem do kuchni i zrobiłem gorącą czekoladę. Wróciłem do jego pokoju z dwoma kubkami w rękach.
-Siadaj. - warknąłem na niego niecierpliwie. Nie zamierzam znosić jego humorków.
Kiedy nie zareagował doprowadziłem go do pozycji siedzącej siłą.
Wcisnąłem mu gorący kubek do ręki i warknąłem żeby pił. Obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem ale wypił, uznając że inaczej nie dam mu spokoju.
Ja tymczasem przeszukałem szybko szafę wybierając mu jakieś ubranie.
Rzuciłem nim w Colina i spytałem tonem groźby.
-Zamierzasz się ubrać czy muszę ci pomóc?
Chłopak milczał rozważając wszystkie za i przeciw i jednak doszedł do wniosku że woli mnie nie denerwować.
-Wyjdź. - powiedzał cicho. Widziałem że moje zachowanie zaczęło go irytować. To dobrze.
Po chwili zostawiłem go samego w pokoju rzucając złowróżbne: masz minutę. Poszedłem znaleźć mu buty i kurtkę. Na dworze świeciło słońce ale było zimno. Rano cały las  pokrył szron.
-Idziemy! - rzuciłem wchodząc do jego pokoju.
Rzucił mi rozdrażnione spojrzenie, ale nie kłócił się. Był bierny. No cóż... Zaraz mu minie. Już ja się o to postaram!
Wyszedł za mną. Ciągle patrzył na swoje buty, ale jakoś nie obchodziło go, że ma nie zawiązane sznurówki. Mimo, że było zimno, ciągle niósł kurtkę w ręce. Poprowadziłem go w głąb lasu, na starą polanę. Usiadłem pod drzewem.
Chłopak patrzył na mnie pustym wzrokiem. Po chwili odszedł na drugi koniec polanki i usiadł jak najdalej ode mnie.
Ciągle nie ubrał kurtki i po chwili zaczął dygotać z zimna. Westchnąłem i podszedłem do niego.
Narzuciłem mu na ramiona płaszcz. Nie przestał dygotać. Patrzył na mnie przerażony. Szukał pomocy.
Przytuliłem go mocno, a chłopak zaczął płakać w moich ramionach.
-Spokojnie. Nie jest tego wart. - wyszeptałem mu do ucha.
-Wiem. Ale ja go kocham... Bez niego będę sam... Ale nie potrafię mu już tego wybaczyć. - wyszlochał.
-Nie będziesz sam. Masz mnie. I Chrisa. Na świecie jest wielu dużo lepszych facetów. Znajdę ci kogoś...
Colin powoli kiwał głową. Uspokoił się. I niemal się uśmiechał. Wróciliśmy do domu. Trochę ćwiczylismy. Zaczął mnie uczyć wykorzystywania demonicznej magii. Razem ugotowaliśmy obiad. I graliśmy na x-boxie. A kiedy Mike  przyszedł do niego wieczorem, żeby ostatecznie to wszystko zakończyć nakrzyczał na niego, a potem płakał i śmiał się jednocześnie.
Nie załamał się. Byłem zadowolony. Wreszcie wszystko zaczęło się układać...
Martwiłem się tylko tym że Oskar nie wrócił do domu. Ani dzisiaj. Ani następnego dnia. Ani w następnym tygodniu...
Otrzymałem od niego krótką wiadomość że robi sobie wakacje i przeprasza że się nie pożegnał. Właściwie mnie by to wystarczyło gdyby następnego dnia w szkole, Rantia nie napadła mnie z identyczną karteczką, a potem Aina również do nas przyszła...
-Skoro nie jest z żadnym z was, ani nie jest że mną... To z kim od pojechał na tę wakacje?!? I dokąd??? - zaczęła Rantia.
-Może chciał sobie od nas zrobić wolne? Tę zaręczyny to dla niego też jest trochę skomplikowana sprawa... - próbowałem zgadywać.
-Skąd wiesz o zaręczynach?!? - wybuchły dziewczyny.
Bez słowa pokazałem pierścionek moim palcu.
-Oświadczył się nam wszystkim. Pomagałem mu wybierać pierścionki.
Nie zamierzam opisywać zamieszania które wybuchło później. Wystarczy powiedzieć że dyskretnie się wycofałem. (czytać - zwiałem)
Wreszcie dotarłem do domu. Colin na mnie czekał...
Ostatnio odniosłem wrażenie że poprawiłem się w szkole. Zacząłem się starać... kto by pomyślał, że tam można się czegoś nauczyć?!?
Moja stoicka postawa w czasie rozmowy z dziewczynami wcale nie znaczyła że się nie martwię. Po prostu mu ufałem...
-Nie przejmuj się. Jemu takie rzeczy się zdarzają. Zawsze sobie radzi. Teraz potrzebuje tylko trochę czasu. - Colin próbował mnie pocieszyć.
-Wiem... znowu miałeś koszmary? - spytałem. Colin skinął głową.
-Boję się. Nie wiem czego ale się boję... w tych snach pamiętam tylko strach. Braciszku... mogę z tobą spać?
-Oczywiście....
Braciszku... jak to pięknie brzmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz