Trzeba przyznać dżentelmen to jest z niego na medal! Pozwolił mi wygrać, odstąpił lepszego wierzchowca, nie oszukiwał... po prostu ideał! *to sarkazm, kochani* Czyli podsumowując: na starcie zaczyna dość kiepsko, aczkolwiek cieszy mnie to, iż nie jest podlizującym się cwaniaczkiem który chodził z każdą dziewczyną w szkole. To duży plus. Ale wracając do chwili obecnej:
Siedzimy sobie na szczycie wieży Eiffla... tak dobrze przeczytaliście- NA SZCZYCIE WIEŻY EIFFLA! Dobrze, że nie mam lęku wysokości bo było by nieciekawie. Wybrałam miejsce- restaurację, a Oskar "pojechał po bandzie" i zabrał mnie do restauracji, która nie dość, że znajduję się we Francji to jeszcze w centrum Paryża! Nie spodziewałam się tego po nim, naprawdę. Myślałam, że wybierze jakąś przydrożną knajpkę lub ewentualnie zabierze mnie na pizzę, a tu szok. Francja, Paryż, wieża Eiffla i do tego kolacja przy świecach, romantycznie prawda?
-Więc co chciała byś zjeść?- zapytał uśmiechając się przymilnie.
-Hmmm... może to?- zapytałam wskazując palcem na danie w menu.
-Skoro tego sobie życzysz. *puścił do mnie oczko*
Zjedliśmy kolację, rozmawiając o dziwnych upodobaniach niektórych ludzi, przy okazji dzieląc się swoimi pasjami (jeśli można to tak nazwać). Nastąpiła niezręczna cisza. Oskar postanowił przerwać milczenie i zapytał:
-To jak idziemy gdzieś czy będziemy tu siedzieć bezczynnie?
-Zdecyduj, to ty zabrałeś mnie do Paryża...
-Czyli idziemy-mruknął bardziej do siebie niż do mnie i tak jakby "odpłynął" na chwilę, po czym jak już "wrócił" zawołał:
-No to idziemy do wesołego miasteczka.- oznajmił niezwykle zadowolony i nie czekając na mnie ruszył na dół. Ale nie poszedł w stronę windy tylko wyskoczył obok.
-Oskar!- krzyknęłam i (tak wiem idiotyczny pomysł) skończyłam za nim. Tak jak sądziłam Oskar siedział na latającym motorze. Złapał mnie i pomógł mi usadowić się za nim.
***
Diabelski młyn, karuzela, kolejka górska, roler-coster, statek, kolejna karuzela, samochodziki, labirynt, następna karuzela, strzelnica, dom luster, i tak kolejna karuzela, zjeżdżalnie, huśtawki, coś ala park linowy, bodajże piąta karuzela, beczki, pontony, kolejka górska (tak, druga), wystawa figur woskowych, szósta karuzela, wata cukrowa, samoloty, kino 6D jeśli się nie mylę, salon gier, na litość boską karuzela..., kolejka górska, samochodziki (tak znowu), inna strzelnica, karuzela..., a teraz idziemy do domu strachów, pomysł Oskara (tak jak te wszystkie karuzele). Uprzedziłam go, że nie boję się plastikowych szkieletów i pluszowych pająków, ale uparł się i musiałam się zgodzić. Powiem, że było nieźle, ale ten dom śmiechów, to znaczy strachów pozwolił mi odkryć kilka ciekawych rzeczy, mianowicie:
-Oskar nie wiedział, że moje oczy się "świecą" (nieźle go to na początku zszokowało :D),
-Szkielety są z pianki, a nie z plastiku,
-Oskar nie przepada za pajęczynami (co z tego, że były sztuczne),
-Zawsze patrz pod nogi- wywaliłam się o sztuczną mysz,
-Oskar + "Nawiedzony Dom z plastikowymi i piankowymi potworami" = ból brzucha przez następne pół godziny. On był taki wystraszony gdy spadły na niego piankowe węże, żałujcie, że nie widzieliście jego miny! A ten wrzask: "Łaaaaaaaaaaaaaa, zabierz to ze mnieeeeeeeee!!!!". Nie, po prostu mega... ;D
Ogólnie było super. Oskar totalnie mnie zaskoczył całym tym Paryżem i wesołym miasteczkiem. Ale oczywiście nie wszystko poszło idealnie...
Wracaliśmy do akademika na tym jego latającym motorze i panu Oskarowi zechciało się zaszpanować lądowaniem. Efekt był taki, że ja wpadałam w krzaki.
-Nic ci się nie stało?-zapytał Oskar podnosząc mnie z ziemi.
~Spokojnie, Rantia spokojnie, nie psuj tego wieczoru, już, spokojnie, nic się nie stało...~ wzięłam jeden wdech, potem drugi, ale gdy tylko spojrzałam na głupio uśmiechającego się Oskara...
-A ty dlaczego tak się szczerzysz!?
-No bo widzisz twoja fryzura...- zaczął, ale nie dokończył bo pchnęłam go w te same krzaki, w których przed momentem sama siedziałam.
-To za ten durny uśmiech.
Już miałam odejść gdy coś sobie przypomniałam
-A to za całą resztę- powiedziałam, pocałowałam zdziwionego Oskara, po czym odeszłam zostawiając go samego w krzakach z naprawdę idiotycznym wyrazem twarzy.
-Kiedyś możemy to powtórzyć!- rzuciłam za siebie i weszłam do akademika.
Rantia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz