Rozległ się dzwonek, obwieścił on ostatnią lekcję- hipnozę i iluzję. Przyznaję, że zarwałam nockę (zresztą jak zwykle...), ale tym razem po prostu nie mogłam już wytrzymać. Gdy tylko szanowny pan dyrektor zaczął opowiadać coś o sobowtórze czarodzieja, który zrobił jakieś tam kłopoty bla bla bla. Nie mogłam wytrzymać i zasnęłam. Miałam dość ciekawy sen, mianowicie śniło mi się, że Villin wyjeżdża razem z Sarą na ziemię, a ja zostaję nareszcie sama w pokoju i razem z Loren spędzam całe dnie na beztroskim życiu, bez ciągłego kontrolowania się aby przypadkiem komuś nie zdarzył się śmiertelny "wypadek"...
-Więc może nasza droga Rantia powtórzy nam teraz to co przed chwilą powiedziałem?!- usłyszałam nad swoją głową- No słuchamy!
Natychmiast się obudziłam i od razu zalałam się rumieńcem.
-Mówił pan o... *No o czym on opowiadał?*.... yyyy... no o... *Dobra idę na żywioł...* o czarodzieju, który stworzył swój sobowtór. Na początku spełniał on polecenia swojego stwórcy, ale później uznał, że jest mądrzejszy od niego i uciekł tym samym sprowadzając na czarodzieja masę kłopotów, gdyż nikt nie wiedział o istnieniu "drugiego czarodzieja". Później sobowtór sam sprowadził na siebie swój koniec i wszyscy na widok czarodzieja chowali się bo "wrócił on z martwych". No i tą historią chciał nam pan udowodnić, że z sobowtórami nie ma żartów i, że nie wolno pozwolić im na zbyt dużą swobodę. Bo to się źle dla nas skończy i...
-Masz cudowny dar jasnowidzenia dziecko...- szepnął sarkastycznie dyrektor po czym wrócił do prowadzenia lekcji.- Tak jak wcześniej mówiłem, czarodziej przysporzył sobie duże kłopoty gdyż aby zniszczyć sobowtór trzeba go najpierw złapać, a....
*Dokończyłam za niego historię, a ten dalej ją opowiada! Wszystko po mnie powtarza... * Do końca lekcji siedziałam naburmuszona. A szanowny pan dyrcio poprawił mi humor zadając nam pracę domową. Super! Wielce uradowana wyszłam z klasy zanim ktokolwiek inny zdążył kiwnąć palcem. (Kolejny plus tego kim jestem...) Praktycznie biegłam przez korytarze, byle tylko wyjść ze szkoły bo jak stracę kontrolę to nie będzie ciekawie... Gdy byłam już prawie na podwórku drogę zasłonił mi Oskar.
-Cześć Rantia...- przywitał się i natychmiast oblał rumieńcem.- Tak myślałem, że może poszlibyśmy razem na ten szkolny bal?...
-Ten, który odbędzie się dzisiaj wieczorem?
-Mhmmm...
-Ehhhh w zasadzie miałam już pewne plany...- Oskar momentalnie posmutniał.
-Coż skoro niemożesz...- już się odwrócił by odejść, gdy złapałam go za rękę.
-Chwila, chwila, a kto powiedział, że nie zmienię planów?- spojrzał na mnie uradowany- Wpadnij po mnie około 19:30.- powiedziałam i wyszłam ze szkoły po raz kolejny zostawiając Oskara w stanie euforii...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz